O Miłości i bólu

O miłości napisano wiele wybitnych słów.
Urzekła mnie miłość prawdziwa, która stoi z dala od tekstu i niewiele ma wspólnego z ujmującymi obrazami: idealnych rodzin, romantycznych ślubów, wspaniałomyślnych gestów, charytatywnych przedsięwzięć.
Urzekła mnie miłość, która rodzi się na przestrzeni całego życia.
W bólu.

„Miłość prawdziwa nigdy nie próżnuje”.
św. Teresa od Jezusa, Twierdza wewnętrzna

Kimkolwiek jesteś, kimkolwiek jestem, mamy swoje jaskinie: wewnętrzne lochy, w których spoczywają nasze ułomności.

Ból, jaki sączy się z ich ran bywa nieznośny, prawda? Jednak to właśnie w nim jest źródło miłości, o którą tak mi się rozchodzi. Ból sprawia, że prawda odsłania swoje oblicze. Jakby chciała rzec: „Oto jestem. Oto jesteś. Taki, a nie inny. Piękny, ale ułomny”. Za plecami prawdy stoi cień, który szepcze: „Z tej jaskini nie ma już wyjścia. Ostatni tunel zawalił się i twoja droga legła pod gruzami”. Prawda nigdy nie podnosi głosu, ale jasność i prostota z jaką się wypowiada sprawia, że na dnie twojego umysłu słyszysz słowa: „Jeżeli wstaniesz i pójdziesz dalej, sen i jego cień zamilkną. Spójrz w górę. Widzisz niebo? Pod gwiazdami lśniącymi tym czarownym blaskiem szli ludzie, którzy wytyczali szlaki. Doprowadziły ich one do celów o sensie znacznie przewyższającym wartość pierwotnych pragnień. Idź!”

Czy zdajesz sobie sprawę, że za każdym razem, gdy godzisz się na wędrówkę, otwierasz potencjał zdarzeń, które mogą zmienić niejeden stan rzeczy i nadać mu miarę, która dla człowieka stanie się prawdą – znakiem do wyjścia z ciemności tak gęstej, że aż nieprzeniknionej. A jednak. Twoja decyzja może wprawić w ruch jego serce…
Posłuchaj:

„Wiodłem moje dziecinne, skryte życie w dużym pokoju pełnym tajemnic. Zanim wyjawiła mi się groza wielkiej szafy, pławiłem się w szczęściu niewysłowionym, którego jakieś wspomnienie zachowałem do dzisiaj. Miłość była we mnie i wszędzie wokół mnie, jak powietrze, którym oddychałem, ale około piątego roku życia musiało zdarzyć się coś w rodzaju katastrofy, której znaczenia nie umiem sobie uprzytomnić. Stało się to z pewnością po owej chwili, kiedy wzniósłszy głowę ku czarnemu niebu wyczułem bezmierną i kochającą Obecność. Zapewne upłynęły od tej chwili miesiące i oto w jakimś momencie, którego nie potrafię teraz sprecyzować – siedziałem wtedy przy oknie – nagle zdałem sobie sprawę z tego, że istnieję”. (J. Green, Wyruszyć przed świtem, przełożyła Zofia Milewska, Warszawa 1969, s. 15).

Twoje i moje istnienie posiadają wartość nad-ludzką. Nasze działanie i nasze chcenie ukierunkowane na sponiewierane w obecnych czasach dobro może wprawić w ruch miłość, z której narodzi się człowiek wiary. Człowiek podążający za pierwotnym pięknem serca, za intuicją, która podpowiada, że on sam jest niewystarczający i że istnieje Ktoś, kto może w nim i z nim nadać działaniu wymiar Prawdy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy