Pokój w labiryncie

W pokoju serca spotyka się ciszę.

            Znałam kiedyś osobę, która spędziła wiele lat w labiryncie. Istniało tam wiele pokoi, ba, komnat nawet – tak pięknie przyozdobionych, że nie chciało się ich opuszczać. W jednej z nich istniała biblioteka, w której książki same otwierały się przed czytelnikiem, a ich treści – przedziwnym sposobem – dobierane były tak, by wejść w dialog z sercem czytającego. W innej komnacie stał stół nakryty do posiłku mogącego zaspokoić każdy głód i każdą kulinarno-estetyczną potrzebę. Istniała tam również sypialnia, w której panował nadzwyczaj kojący nastrój, a chłód powietrza zachęcał, by natychmiast położyć się wśród błękitno-turkusowej toni poduch i zasnąć na wiele godzin z nadzieją, że można będzie odzyskać spokój znękanego umysłu. Jednym słowem – labirynt zbudowany był z pomieszczeń-zwierciadeł odbijających pragnienia jego mieszkańca. Co najważniejsze, wszystkie z nich można było spełnić.

Był w owym labiryncie jeden pokój, w którym niewiele można było znaleźć przedmiotów. Świeciła się tam tylko jedna, niewielka lampka. Pokój ten nie posiadał wygód i zbędnych ozdób. Na ścianach wisiały zaledwie dwa obrazy, wzrok przykuwało również okno zdobione witrażem nieziemskiej urody. W tym osobliwym pomieszczeniu czas stawał się przezroczysty. Ludzkie postrzeganie zamierało. Zmysły zanurzały się w ciszy bezczasu, a przestrzeń przestawała mieć znaczenie. Wzrok… Hmmm… Jak by to ująć? Oczy zaczynały widzieć inaczej. Po przekroczeniu progu tego pokoju wydawało się, że ciemność jest nieprzenikniona. Po chwili dostrzegało się jednak nikły płomyk muskający ściany i sufit. Potem można było już rozpoznać swoje własne kształty zanurzone w ciszy tego wnętrza. Panował tu absolutny spokój, można by powiedzieć – nie czuło się nic. Ale przecież dostrzegało się piękne twarze na obrazach. Widziało się soczyste barwy witraża. Można było patrzeć nieustannie na ten niewielki płomyk ukryty w krysztale lampy pragnąc, by ten bezcielesny czas nigdy się nie skończył.

Osoba, którą znałam odwiedziła wszystkie pokoje swojego labiryntu. Było ich jednak tyle, że wędrowanie po tych wnętrzach zajęło większą część jej życia. Co więcej, labirynt okazał się pułapką. Im więcej pokoi się zwiedzało, tym szybciej trzeba było je opuszczać i biec do kolejnych. Miało się bowiem wrażenie, że nie zdąży się przejść przez drzwi i korytarze, bo pokoje znikną, a wola pęczniała wydając na świat kolejne pragnienia. Osoba, którą znałam mknęła więc od jednych drzwi do kolejnych i tak wciąż i tak nieustannie. Do momentu, gdy jej ciało zaczęło drętwieć, aż stan wyczerpania powalił je na zimną podłogę na progu osobliwego pokoju, w którym płonęło wieczne światło.

Pokój ten nie należał do labiryntu, chociaż takie odnosiło się wrażenie. Pokój ten był twierdzą wzniesioną w duszy tej osoby. Taki pokój istnieje w każdej ludzkiej duszy. Gdy człowiek poszukuje prawdy, prędzej czy później tam się dostanie. Jeśli jego pragnienia ograniczają się tylko do zaspokajania własnych ambicji, pokój zaczyna się rozpadać, staje się pustą wnęką, ścianą, na której lśni ostatkiem sił wieczne światło. Ono zawsze będzie się tlić. Aż do skończenia świata.

Labirynt pękł. Wokół powalonego na ziemię ciała zebrała się gęsta ciemność. I…

Osoba, którą znałam zrozumiała, że pozorny bezsens jej podróży i poczucie przegranej to najlepsze, co ją spotkało. Gęsta ciemność okazała się zbawiennym nurtem, z którym dopłynęła do wielkich drzwi. Po ich otwarciu jej oczom ukazał się horyzont świata, w którym po raz pierwszy poczuła ODWAGĘ, by porzucić labirynt, by otworzyć okno swojej duszy, pozwolić ulecieć wszystkim mirażom i uwierzyć, że skarb jej możliwości spoczywa w granicach serca. I że teraz nadszedł CZAS, by zaistniało to, co od wieków było jej przeznaczeniem. Wystarczyło tylko UFAĆ. Wyjść z labiryntu siebie i przekroczyć próg, za którym błyszczał horyzont nowego świata.

„Każdemu z nas Bóg powierzył zadanie, aby w świat, który w swoim konformizmie upodabnia się do maszyny, wnosić świętą oryginalność, świętą indywidualność, którą On nas napełnił. Bądźmy śmiali w naszych twórczych wzlotach, w naszych modlitwach i w naszej świętości; dzielmy się bogactwem naszego wysiłku. Nie obawiajmy się myśleć i szukać odpowiedzi na nasze pytania. Nie obawiajmy się być innymi od wszystkich”.

(Catherine de Hueck Doherty, Ewangelia bez kompromisu, przekład Maria Partyka, Katarzyna Dudek, Kraków 2008, s. 87)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy