Piękny sen
Dotykam ciepłego kubka z kawą i jem maślane ciastko. Przez okno widzę przejeżdżający pociąg pełen twarzy, które znikają we mgle, oddalają się w czasie. Włączam telewizor i słucham niedbale jakiejś rozmowy przeglądając w pośpiechu notatki. Za trzy kwadranse rozpoczynam swój wykład, a po drodze muszę jeszcze wstąpić po Marię.
Idę. Mijam szkołę i jej uczniów usadowionych na krzesłach, w parach, po równo. Współczuję im – i tak każdego ranka, popołudnia, bo teraz jest mój czas i moje prawa. A czas szkolny obchodził się ze mną z niemałym okrucieństwem. Te szramy w myśleniu nadal przeszkadzają mi w logicznym porządkowaniu spraw. Byłem słaby. A stałem się mocny?
Postawiłem wszystko na jedną kartę.
Ten cytat podarowała mi wiele lat temu Maria:
„Chcę, abyś pragnęła Mnie jeszcze bardziej. Niech pochłonie cię to pragnienie. Niech ono stanie się jedyną twoją rzeczywistością. Reszta powinna być jak sen”.
Alicja Lenczewska, Świadectwo. Dziennik duchowy, Poznań 2018, s. 150
Nie rozumiałem. Zresztą – niewiele w ogóle myślałem w tamtym czasie. Byłem jak śpiące w łodzi dziecko płynące z nurtem rzeki. Aż do miejsca, w który moje ciało sponiewierał rwący wodospad. Zacząłem spadać, zacząłem się topić.
Tamtego wieczoru wyszedłem z domu. Z mojego studenckiego mieszkania, które dzieliłem z braćmi. I dotarłem tam, gdzie – słysząc w tle szum wodospadu – zostałem uratowany. Usłyszałem:
– Maria, mam na imię Maria.
– Filip.
Pamiętacie tę baśń Andersena? Tę pod tytułem Dziecięca paplanina?
„W mieszkaniu kupca zebrało się liczne dziecięce towarzystwo: były to dzieci ludzi bogatych i znacznych; kupcowi dobrze się powodziło. Był człowiekiem uczonym, chodził nawet na uniwersytet, co stanowiło zasługę jego ojca, dzielnego człowieka; ten początkowo był tylko handlarzem bydła, ale uczciwością i pracą zdobył majątek, który kupiec jeszcze pomnożył. Posiadał rozum i nawet serce, ale mniej o tym mówiono aniżeli o jego pieniądzach.
Bywali u niego ludzie wytworni, arystokracja krwi i arystokracja ducha, bywali też ludzie posiadający jedno i drugie – szlachetną krew i rozum, albo tacy, którzy nie mogli się pochwalić ani jednym, ani drugim. Teraz zebrało się tam towarzystwo dzieci, dzieci rozmawiały ze sobą, a dzieci rozmawiają szczerze. Była wśród nich śliczna, mała dziewczynka, ale bardzo zarozumiała: to służba zepsuła ją pochlebstwami, rodzice bowiem byli na to zbyt rozsądni. Ojciec jej był szambelanem – dziewczynka wiedziała, że to strasznie dużo znaczy.
– Jestem dzieckiem szambelana – mówiła. Mogłaby równie dobrze być dzieckiem z sutereny, bo na to, aby być jednym lub drugim, nie ma się żadnego wpływu; i opowiedziała innym dzieciom, że jest dobrze urodzona, i dodała, że jeżeli się nie jest «urodzonym», nie zostaje się niczym; wtedy nie pomaga żadna nauka ani pilność, o ile się nie jest «urodzonym», nie można nic osiągnąć.
A ci, których nazwisko kończy się na «sen» – mówiła – z tych nic już w świecie nie będzie, trzeba się wziąć pod boki i z daleka trzymać od tych «sen, sen» – i to mówiąc podparła się swymi ślicznymi rączkami pod boki; chciała pokazać, jak się to powinno robić. Jej rączki były prześliczne, była doprawdy zachwycająca.
Córeczka kupca rozgniewała się bardzo; jej ojciec nazywał się Madsen, wiedziała, że jego nazwisko kończyło się na «sen», odpowiedziała jej więc, jak tylko mogła najdumniej:
– Mój ojciec może kupić karmelków za sto talarów i wyrzucić je za okno. Czy twój ojciec to potrafi?
– A mój – powiedziała córeczka literata – może twego ojca i twego ojca, i wszystkich ojców opisać w gazecie. Moja matka mówi, że wszyscy ludzie boją się go, bo ojciec rządzi całym pismem.
I dziewczynka podniosła głowę do góry, jak gdyby była prawdziwą księżniczką, która może zadzierać głowę do góry.
Ale za uchylonymi drzwiami stał biedny chłopiec i zaglądał przez szparę do środka. Nie wolno mu było nawet wejść do pokoju, gdyż był biedny. Kręcił kucharce rożen, a za to pozwoliła mu zajrzeć do dzieci, które tak wesoło się zabawiały. Była to dla niego wielka przyjemność.
«Gdybym to ja mógł być jednym z nich!» – myślał, a potem usłyszał to, co tam mówiono, i sprawiło mu to dużą przykrość. Rodzice chłopca nie mieli ani jednego grosza schowanego na dnie kuferka i gazety też nie mogli prenumerować, nie mówiąc już o tym, aby w niej pisać, ale najgorsze było to, że nazwisko jego ojca, tak jak jego własne nazwisko, kończyło się na «sen». A więc nic już z niego nie będzie w życiu. Było to bardzo smutne. Ale wiedział przynajmniej jedno, że był urodzony. To było zupełnie pewne.
Wszystko to działo się jednego wieczora.
Potem przeszło wiele lat i dzieci wyrosły na ludzi.
W mieście wznosił się wspaniały dom, w którym znajdowały się cudne rzeczy, wszyscy ludzie chcieli ten dom oglądać, nawet ci, którzy mieszkali za miastem, przybywali do miasta, aby obejrzeć ten dom.
Które z tych dzieci, o których opowiadaliśmy, mogło nazwać ten dom swoim domem? Myślicie, że to łatwo zgadnąć? Okazuje się, że wcale niełatwo. Dom należał do tego biednego chłopca; pomimo że nazwisko jego kończyło się na «sen», jednak coś z niego wyrosło, nazywał się bowiem – Thorvaldsen.
A troje innych dzieci – dzieci szlachetnej krwi, i te dumne ze swego majątku, i dzieci arystokratów ducha? Żadne z nich nie wyróżniło się niczym zasługującym na uwagę. Wyrosły wszystkie na przyzwoitych ludzi, gdyż w istocie były to dobre dzieci; to, o czym niegdyś myślały i mówiły, było przecież jedynie dziecięcą paplaniną”.
Hans Christian Andersen, Dziecięca paplanina, w: tenże, Baśnie, Tłumaczyli Stefania Beylin, Jarosław Iwaszkiewicz, Ilustrował Andrzej Strumiłło, Warszawa 1984, s. 179–180
Moja opowieść jest nieco inna. Ja czułem się nikim, a zrozumiałem, że jestem kimś nie dlatego, że czegoś dokonałem, że się wyróżniłem, że oto coś ze mnie wyrosło. Okazałem się kimś przez sam fakt urodzenia. Przez sam fakt istnienia w rzeczywistości bycia ukochanym i kochającym. Pozostałe fakty: to, że – jakimś przedziwnym zbiegiem cudów – stałem się profesorem, że spotkałem cudowną kobietę, że mam rodzinę, dom i tysiące innych – owe pozostałe fakty to mój piękny sen… Każdego poranka, wciąż od nowa ustanawiam konieczne porządki, nadaję jakieś tam sensy, jestem kimś dla kogoś i nikim dla kogoś innego.
Jednak wobec Miłości mój piękny sen milknie, roztapia się, znika… Bo istnieje tylko jedna Prawda. I ona ma Twarz. Volto Santo.