Duchy Pragi
Tęsknota
Tułamy się po mieście nie-swoim, by uświadomić sobie doniosłość tęsknoty.
W Pradze poczucie swojskości dławi się i szybko umiera. Czujemy ciężar cudzych spojrzeń (wrogich i posępnych?). Idziemy pod wiatr.
Otwieramy drzwi do sal Pana Alfonsa. Piękne esy floresy karmione tradycją Moraw, czerpiące z folkloru i nowoczesności, ukoronowane patosem secesji, ostatecznie pożarte przez zachłanne węże symbolicznych prawd. Wiedzy zasiadającej w złotej loży mądrości? Z tym duchem na ramionach idziemy do krętych królestw Jana Husa, który – dumny i… zielony – nadal króluje nad (wyzwolonym?) wnętrzem. Świątyń Marii Panny przed Tynem i Mikołaja świętego.
Patrzysz o pełnej godzinie jak idą. Jeden za drugim wychodzą z wnętrza Staromiejskiego Ratusza. Apostołowie. Pochyleni, wzruszeni, zamknięci w korowodzie czasu. Zaklęci w kręgu, któremu przewodniczy niema… Śmierć. Figura ukryta.
Labirynt ulic, ich urok zwodniczy wycieńcza. Znużeni tęsknotą zaczynamy przyspieszać, by prędzej, czym prędzej przedostać się na lewy brzeg. Przez Most Karola. Witajcie przyjaciele – święci strażnicy Wełtawy. I naszych kroków.
Po Małej Stronie
Po Małej Stronie samych siebie zmęczone ręce chwytają kubek czarnej kawy. Pokrzepiający. Radosny.
Gdzie ten Franz? Gdzie jest żal jego zwęglonych oczu tak zachłannie wypatrujących miłości? Nieutulony – krzyczy słowami ostrymi jak miecze, przebija zastygłe w ramach naszego umysłu wyobrażenia. O świecie i skutkach jego światowości. Trzeba by utulić tego Franza w ramionach Matki, włożyć go tam z duszą i ciałem. Ale co z jego pisaniną? Sądzę, sądzimy. Myślę, że Franz wyszedł już z wnętrza tych strasznych dziur. Czarnych szuflad demonów zagłady i mroku. Jest – być może – tak, że po raz pierwszy od lat, Franz rozkoszuje się jasnym, mlecznym spojrzeniem Królowej Męczenników.
Idąc, idąc ku Hradczanom, smakujemy królewskie okolice. Zaglądamy w oczy zjawiskowej Katedry. Świętego Wita – Strażnika Zamku, w którym czarne pudła szuflad ukrywają ludzkie prawa ustalane od wieków po wieki. Aż nadejdzie ich kres.
Biblioteka
W labiryncie Strahovskiego księgozbioru dotykamy osobliwości nie-z-tego-świata. Słowa pozamykane na cztery spusty, mądrości duchowe i wspaniałości wyobraźni. Miraże nauki. Mistrzostwa świata rozmaite. Nasyceni po brzegi ludzkością, wracamy.
Duchy Krakowa witają nas o zmroku. Przyjazne, nasze. Święte.