Ów dzień

„W owym dniu
Reszta z Izraela i ocaleni z domu Jakuba
nie będą więcej polegać na tym, który ich bije,
ale prawdziwie oprą się na Panu, Świętym Izraela”.

(Iz 10, 20)

Trzynaście lat niewoli

Gdy usiadł, na twarzy uczonego zobaczył cień. Drwiny, może zadziwienia.

– Co pan tutaj robi, czego się spodziewa po nas, od nas? Ach, widzę, ma pan pomysł. I to niejeden. Ach tak, aż trzy pomysły. Niebywałe.

W głowie uczonego plątały się myśli. Mknęły w tę i tamtą stronę gubiąc się w ciemnych korytarzach umysłu. Nie wiedział co ma powiedzieć temu młodemu chłopakowi. Entuzjaście idei. Jak wybrnąć z tej dziwacznej sytuacji. Jak nie zgasić płomienia. Jak skłamać, by powiedzieć prawdę.

Jestem tutaj. Opowiadam o rzeczywistości, za którą zapłaciłem więzieniem. Trzynaście lat siedziałem zamknięty w słowach, w które nie wierzyłem. Ale te słowa były nurtem, z biegiem którego dotarłem do portu. Tylko, że ten port przypominał obóz śmierci. A teraz chcę się stąd wymknąć, uciec. Posiadam klucz. Tylko nie widzę drzwi, a wiem, że one istnieją gdzieś tutaj. Czuję zapach drewna.

– Przepraszam panów, może podać coś do picia? – zapytała nagle.

Ta kobieta mnie uratowała. Niska, młoda kobieta o grubych łydkach, zgrabnej talii, ubrana w brązową, brzydko skrojoną spódnicę. I biały sweter. Tylko tyle zapamiętałem. I jeszcze jej malutkie, piwne oczy patrzące zza szkieł w kształcie muszli. Dzięki siedmiu słowom darowano mi kilka sekund, w trakcie których zdążyłem wyjąć z pudełka klucz. I otworzyć drzwi, które pojawiły się – nie wiadomo w jaki sposób – tuż przede mną. Niebieskie drzwi.

Niech pan idzie do profesora M. On panu pomoże.

Uczony wstał i oniemiał słysząc samego siebie.

Peccatum

Idę korytarzem, mijam siedzących na drewnianych ławkach bezdomnych. Siedzą i płaczą. Młodzi są ci ludzie, uczą się jeszcze. A już są bezdomni. Czytają i płaczą. Pracują i płaczą. Są mili, ładni. A jednak nie mogą powstrzymać łez. Czekają na swojego pana. A ten, gdy przychodzi, chłoszcze ich niemiłosiernie. Aż do łez. Na tych ławkach, tak siedzących. Na oślep. Nie zważa na płeć, nie widzi różnic. Jest tolerancyjny i liberalny. Ten oprawca ma imię. Peccatum.

Siedem tłustych lat.

Przed pandemią

Współczesne obozy duchowego męczeństwa. Obszary bezdomności. Zapuszczone przestrzenie prawdy zarosłe pychą.

Idę korytarzem, mijam siedzących na drewnianych ławkach bezdomnych. Zapraszam ich na ucztę. Pokazuję pędy wyrastające ze słów, z konarów rozłożonych na stole ksiąg. Zapraszam wszystkich, bez wyjątku.

Trzeba stąd wyjść, wybiec. Z bezdomności się wyrasta. Jak młody pęd z zakorzenionego, solidnego drzewa.

Żyliśmy bezpiecznie. Planowaliśmy. Otrzymywaliśmy. Tak było przed pandemią. Mieliśmy, a nawet byliśmy.

W moje spotkanie z profesorem i doświadczenie obietnicy zainwestowałem prawdę o sobie i sporo wysiłku intelektualnego. Jak zniosłem moment, w którym dwie rzeczywistości chwyciły mnie pod ramiona i wyprowadziły z salonu? Co poczułem, gdy olśnienie, zupełnie pozbawione lśnienia, po raz kolejny kazało mi się wynieść z siebie samego i znowu iść na pustynię? Tyle razy już tam byłem. Nowe rozczarowanie. Kolejny projekt, który rozpłynął się we mgle niespełnienia. A jednak miałem poczucie, ze wszystko odbywa się według planu, że nie ma powodu do niepokoju, bo Historia już niebawem połknie każdą osobistą historię mieląc ją na wiór. Jednak istniał plan alternatywny, którego Autorem był On. I w tym planie było Ocalenie. Wielkie Ocalenie niewielkiej rzeszy.

A druga rzeczywistość? Zaskoczyła mnie. Ogłoszono zarazę. Na wszystkich krańcach świata. Na naszych oczach, biorąc nas na świadków, zaczęto zamykać ludzi w niewidzialnych klatkach ich własnych domów. Zakneblowano im usta, zakazano spotkań, nałożono wirtualne łańcuchy na przeguby dłoni. Panie i panowie w białych rękawiczkach planowo rozpoczęli operację „wojna”. „Wojna” w białych rękawiczkach. Cóż za maskarada. Na serio tym razem.

Krowy straciły na wadze, schudły, a ich zapadnięte brzuchy powodowały fatalne wrażenie.

Siedem lat chudych

Rozpoczął się czas ucisku. Sięgnąłem po znaną mi już lekturę i wróciłem do zakreślonych przed kilkoma laty fragmentów. Zatrzymałem się:

„Moją poranną modlitwę można streścić następująco: «Mój Boże, te czasy są zbyt bezwzględne dla takich kruchych osób jak ja. Jestem przekonana, że potem nastąpi humanistyczna faza. Bardzo chciałabym pozostać przy życiu, aby móc całe moje człowieczeństwo, które – na przekór wszystkiemu, co jest moim udziałem – przechowuję w sobie, wnieść do nowego rozdziału. Przygotowanie w nas samych nowych czasów to jedyny sposób, aby rzeczywiście nastąpiły. Czuję się jakimś sposobem tak lekka od środka, bez odrobiny żółci, za to pełna energii i miłości. Bardzo pragnęłabym pozostać przy życiu, aby pomóc w ich przygotowaniu i przekazać im moją niezniszczalną cząstkę. «Nowe» nadejdzie z pewnością, wszak co dzień rośnie we mnie. Przecież to czuję?»

Mniej więcej tak brzmiała moja modlitwa o świcie. Uklękłam tak spontanicznie na twardej kokosowej macie w łazience i łzy popłynęły mi po twarzy. Myślę, że ta modlitwa dodała mi sił na cały dzień. Przeczytam teraz krótką nowelę. Będę kontynuować własny styl postępowania, bez względu na okoliczności, także wtedy kiedy piszę na maszynie tysiące listów dziennie od dziesiątej rano do siódmej wieczorem, by o ósmej zjawić się w domu z obolałymi stopami i zabrać się jeszcze do jedzenia. Zawsze znajdę godzinę dla siebie, pozostanę wierna sobie samej, nigdy się nie poddam ani nie zmięknę.

Zupełnie nie byłabym w stanie znieść tej pracy, gdybym każdego dnia nie czerpała energii ze swojego ogromnego spokoju i roztropności.

Tak, mój Panie, jestem Ci bardzo oddana w dobrej czy złej doli. Nie ulegnę i nadal wierzę w najgłębszy sens życia. Wiem też, jak powinnam dalej żyć. Czuję w sobie pewność i… i uznasz to za niezrozumiałe, ale uważam, że życie jest piękne, a ja czuję się bardzo szczęśliwa. Czy to nie przedziwne? Nie miałabym odwagi nikomu innemu opowiedzieć tego tak obszernie”

(Etty Hillesum, Przerwane życie. Pamiętnik 1941-1943, przekł. Iwona Piotrowska, Kraków 2002, s. 168)

„Przygotowanie w nas samych nowych czasów to jedyny sposób, aby rzeczywiście nastąpiły”… A ja mam wrażenie, głębokie przekonanie nawet, że konieczna jest współpraca. Jestem pewien, że człowiek wraz z całym potencjałem człowieczeństwa, mimo największych wysiłków woli, nie jest i nie będzie w stanie przygotować nowych czasów. One nadejdą prędzej, niż się spodziewamy. Niezależnie od naszych mniemań. Nie ma już chwili do stracenia. By przetrwać, trzeba uchwycić się sacrum. Trzeba dotrzeć do Serca Stworzyciela. Do Serca Tego, który – czy chcemy czy nie chcemy, czy wierzymy czy też nie – jest jedynym Panem tego świata, tych wszystkich ludzi, nas samych, każdej cząstki materii i poruszenia serca, każdego tchnienia ducha ludzkiego.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy