Ogień milczenia
„Milczenie Boga rozognia i parzy człowieka, który doń się zbliża. Przez to Boże milczenie człowiek staje się nieco obcy dla tego świata. Oddala się od ziemi i od samego siebie. Cisza popycha nas w stronę nieznanego lądu, którym jest Bóg. I ten ląd staje się naszą prawdziwą ojczyzną. Przez ciszę powracamy do naszych niebiańskich korzeni, gdzie panuje tylko pokój, uspokojenie, odpoczynek, milcząca kontemplacja i adoracja promiennego oblicza Boga”.
Kard. Robert Sarah, Nicolas Diat, Moc milczenia. Przeciw dyktaturze hałasu, Przełożyła Agnieszka Kuryś, Warszawa 2017, s. 81
Stojąc na ostatnim fragmencie ziemi, patrzyliśmy na oddalające się postaci. Plecy naszych dzielnych synów. Mężczyzn, których zahartował czas ognia. Wypalił w ich wnętrzach miejsca ciszy. Wzniecił męstwo.
Spojrzeliśmy na siebie i zobaczyliśmy w swoich oczach tamten czas. Jego klęski i zwycięstwa.
„Milczenie jest zewnętrznym murem, który musimy budować, żeby chronić wewnętrzną budowlę” [Ibidem, 99]
– Kiedy dotykasz moich ramion i chowasz mnie w sobie, jestem. Kiedy wtapiam się w miękkie zagłębienia Twojego ciała, kiedy czuję zapach Twoich myśli wiem, że dojdziemy do miejsca naszego poczęcia.
– Kiedy poczęło się nasze My?
– W międzyczasie. W ciszy.
– Milczę, byś mógł mnie rozumieć.
– Milczysz, by mój dotyk mógł rozlać się po Twoich wargach.
– Milczę, bo z każdym milczącym słowem wzmacnia się mur wokół naszego domu. Mur, który ochroni nas w ostatnim czasie.
– Milczysz, a ja w tym czasie wykonuję miliardy czynów. Domyślasz się, który z nich mnie porywa?
– Ten, w którym moja dłoń splata się z Twoją?
– Trzeba mocnego milczenia, by mogły urodzić się mocne słowa.
– W Twoim milczeniu poczynają się moje działania. I największe dzieło. Nasz wewnętrzny dom.
„Milczenie jest przywilejem ludzi odważnych. Mogą upadać i tracić nadzieję; nieustanne milczenie może ich podźwignąć, ponieważ niesie Bożą obecność i Boże pochodzenie. Milczenie jest nawróceniem, które nigdy nie dokonuje się bez trudu”. [Ibidem, 109]
Otworzyłam oczy. Za oknem nadal unosiła się zielona, mglista zaraza. Nasz dom, otoczony białym murem, trwał. Przy drzwiach postawiłam koszyk, w którym odpoczywały brunatne torby na zakupy. Włożyłam czarne botki, wokół szyi owinęłam niebiesko-żółty szal. Patrzyłam na Ciebie jak krzątasz się jeszcze po kuchni, jak wlewasz kawę do termosu, jak sięgasz po swoje męskie drobiazgi.
Teraz jest czas, gdy spokój naszego błękitnego domu może nareszcie nabrać swojego tempa. Teraz jest czas, gdy nasza sypialnia wypełnia się wreszcie miękkością Twoich spojrzeń. Teraz je czuję. Chłonę ich siłę. Zamknięta w milczeniu ścian naszego domu niczego więcej nie potrzebuję. Czuję dosyt Twojego dobra, koi mnie Twój dotyk.
Hałas przeszłości przepadł, minął bezpowrotnie.
Jadąc samochodem wzdłuż wybrzeża wdycham świat. Mam Cię tuż obok, mogę Cię kontemplować. Twoją człowieczość, cielesność i wszystko, co zawsze wykradał mi hałas, ta niekończąca się wrzawa zewnętrzności. Jednak było warto, prawda? Nasze życie, nasz dom i jego dźwięki. Dzieci. My. Emocje. Wszystko roztopiło się w sensie, który zaowocował. Czujesz ten smak? Nie istnieje taki na ziemi.
A teraz ciepło i miękkość Ciebie. Na wyłączność. Pamiętasz nasze wysiłki? Do utraty tchu? Poczucie braku siebie nawzajem? Wieczory i noce, z którymi toczyliśmy walkę, by być? Sami w sobie, sami dla siebie. Po niekończących się rozdaniach dla wszystkich wokół.
Przez te wszystkie lata wchodziliśmy w Boską ciszę. Potrafiliśmy żyć. Wydawało nam się, że brniemy przez dżunglę. W tej gęstwinie brzmień objawiały nam się miejsca milczenia, białe namioty ciszy. Tam zawsze był Bóg i Jego milczące Słowa, które wrastały w nasze wnętrza, wnikały w rodzinne dzieje uzdrawiając przyszłość. Milczący Bóg przemawiał we wnętrzu ciszy.
„Milczenie nie jest wygnaniem słowa. Jest umiłowaniem jedynego Słowa. I przeciwnie, obfitość słów jest objawem zwątpienia. Niedowiarstwo zawsze jest gadatliwe”. [Ibidem, 117]
Za dużo dźwięków, tyle hałasu na zewnątrz, tyle zgiełku w środku. Jak wydostać się z gąszczu słów, krzyków, komentarzy i sądów? Świadomość brnięcia w słownej zamieci jest przytłaczająca. Nagle zdajesz sobie sprawę, że potykasz się o śmieci własnych wypowiedzi, że żyjesz w barłogu, że poruszasz się w labiryncie języka. Jesteś w pułapce. Dopóki sobie tego nie uświadomisz, nie ujrzysz prawdy, nie będziesz mógł zrobić kolejnego kroku. Słowo jest fundamentem życia. A fundamentem słowa?
Milczenie.
Pustynia to miejsce milczenia. To bycie poza głównym nurtem ludzkiego słowotoku. To zgoda na marginalizację ja w samym jego wnętrzu. Być może jest tak, że doświadczenie hałasu musi nas przeniknąć, rozbroić, pokonać. Musimy roztrwonić samych siebie, może nawet stracić bogactwo naszego współbycia z innymi, by zrozumieć, ze oto zaraz pęknie nam umysł, rozpadnie się serce. Z wysiłku.
Nadążanie za czasem tego świata prowadzi na krawędź obłąkania. Być może trzeba poczuć swąd palącego się człowieczeństwa, dotknąć krańca swojej własnej wytrzymałości, by zgodzić się wreszcie, a może nawet z rozpaczą przedsięwziąć poszukiwanie. Nowej drogi, która rodzi się w ogniu. Milczenia.