SAD OLIWNY
Część I
Z jej filigranowej dłoni wysypał się piach. Miękki i biały. Rozproszył się wokół jej ciała. Woda była ciepła. Niewola się skończyła. Ale co zrobić, gdy niewola, zwolniona z ciężaru zniewolenia, zostaje sama, staje się wolna? Wolna wola.
Przebywanie wśród tych ludzi dawało pewną przyjemność. Rozwarstwiona obecność, wciąż namnażająca się liczba twarzy, głosów, spojrzeń dawała poczucie bezpieczeństwa, iluzję samowystarczalności, zwalniała z odpowiedzialności za powzięte postanowienia.
Idąc brzegiem jeziora, po bruku wybrukowanym, rozświetlonym, rozmuzycznionym pomyślała o czasie zastygłym. Usiadła na drewnianym siedzisku, zapadła się w siebie, ale tylko na moment. Jeszcze raz spojrzała w górę, w kierunku okna, z którego docierał do niej śmiech. Dzieci małych, nieco rozkapryszonych. Zielone okiennice dodawały uroku zaniedbanej fasadzie kamienicy. Freski przedstawiające otoczoną cherubinami Matkę Boską nie miały już siły wzbudzać nadziei. Ludziom wystarczał talerz pełen makaronu, kieliszek wina. A potem kilka przyjemnych chwil w ramionach, uściskach, cielesnym odpocznieniu. Popatrzyła na ledwie już widocznego nieszczęśnika wznoszącego ręce ku Maryi i wstała. Freski zmęczone kilkusetletnim trwaniem i słońcem przestały znaczyć. Berto Barbarani zastygł w języku.
Jeszcze jeden spacer w pełnym słońcu do oliwnego sadu. Pomiędzy młodymi listkami niedojrzały, obły kształt. Oliwki są symbolem pokoju, królewskiej godności, pełni i zwycięstwa. Nieśmiertelność jest tylko jedna. Tak jak prawda. Trzeba jednak myśleć, podejmować decyzje, wahać się. Pragnąć, by pokój rozsadził zaprzeszły lęk, którego odłamki krążą po krwiobiegu. Z tym należy się pogodzić. Ważne, by nie stracić z oczu tego pejzażu: rozwartych w słońcu winnic, konarów oliwnych drzew, zielonych pól i czerwonych dachów, rudozłotych balkonów oraz kamieni, które widziały świętych i zdrajców. Desenzano, Salo, Limone sul Garda, Werona, Padwa, Sirmione i tak dalej. Nieustępliwa materia zaświadcza o czynach dobrych i złych. O ludziach, którym zależało na miłości i o tych, którzy świadomie postanowili zdradzać. Nic może okazać się czymś, a coś unicestwić się pod ciężarem złotej korony, iluzji władzy.
Weronika wsiadła do pociągu. Poczuła się tak, jak chciała czuć się już przed laty, ale ciągle nie nadążała za życiem, nie nadążała za samą sobą, nie nadążała za dążeniem aż tak, że nie miała już siły oddychać. Żyła w zaduchu, rozszczelnione narządy zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Mechanizm wewnętrznego współodczuwania zacierał się, brakowało tchu, tchnienia i natchnienia.
Aż w końcu stało się coś. Może słońce się do tego przyczyniło, a może jednak nie. Być może słońce rozpuściło tę woskową materię, z której zrobione były wszystkie wyobrażenia umysłu. A jednak to nie umysł, to nie jakaś wewnętrzna siła lub zewnętrzna tym bardziej. Ale jednak jakaś moc, jakieś działanie. Jakieś Bycie, które poza mechanizmem skutków i przyczyn, poza logiką i myślą, rozsadziło ten guzowaty twór zatykający wszystko. I oto jest. Miasto, stacja, peron, on. Ludwik. Jego twarz. To z twarzą jest ta relacja, to od niej wszystko się zaczęło. Cała ta zmiana, to poszukiwanie, ten dramat czasu i ludzi, ich tkanek, woni, dusz i spojrzeń.
Chodź tutaj powiedział i twarz w twarzy znalazła odpowiedź. I to zetknięcie się skóry z zapachem. To w zmysłach duch odnajduje ducha i dusze rozpoznają się i znowu mogą wyruszyć i choć przez chwilę iść razem, by porzucić się, bo jednak ostatecznie każdy odpowiedzialny jest za siebie. Prawda, która nadeszła wraz z nim była miękka, delikatna i czuła. Nigdy czułostkowa. Prawda, która nagle zniknęła, rozpuściła się, wtopiła w horyzont.
Nie musisz mówił. Ale możesz. Pomógł mi. Pozbieraliśmy wszystkie zdania, z których noc w noc lepiłam postaci, ich domy, podróże, myśli, całe światy i światopoglądy. W słowach poczyna się prawda. W jego dłoniach poczęłam się ja. Tak się stwarzaliśmy nawzajem z pomocą tej tajemniczej Siły, która ujawnia się jak światło w mroku milczenia. Siedząc, leżąc, wstając towarzyszyliśmy sobie w tych chwilach powolnych nie zmuszając swoich ciał do wysiłku. Jedynie w środku, w pokoju, wewnątrz toczyła się batalia, gromadzone były możliwości. Jego ręce pachniały ciepłem. Palce miał kształtne, nadgarstki smukłe. I gdy mój wzrok pożądał jego ramion, on zawłaszczał moje plecy przemierzając sercem wąski przesmyk mojego chcenia. Tej błogości nie zastąpią słowa, nie wyrażą się o niej adekwatnie, bo dosłowność nie istnieje.
Ludwik ożenił się z Weroniką. Zamieszkał wraz z nią w domu na wsi. Tej, która wykarmiła mu duszę. Tej obok ukochanego miasta, którego tożsamość zmącił duch tego świata. Hałas i kłamstwo sączyły się z krętych zaułków i ciasnych ulic coraz częściej doprowadzając go do mdłości. Już nie miał siły. Zostawił sobie tylko te miejsca, gdzie mógł jeszcze oddychać, gdzie siła nie-ludzka jeszcze się krzątała. Do nich wracał. Stał się gościem, podróżnym. Mijał zabieganych, przystawał obok znękanych. W tym mieście było ich wielu. Nienakarmionych do syta. Oczekujących na pieniądze, chorujących na brak dotyku. Złapał wtedy tego pana za ramię – podtrzymał go, bo był pijany, nie był w stanie iść. Nie był w stanie stać. Nie był w stanie siedzieć. Usiedli na ławce. Listopadowy chłód, mgła snująca się po zmarzniętych dłoniach. Odór alkoholu i moczu. On – człowiek o imieniu Paweł. Plątały mu się słowa, mącił wzrok, oczy miał wyblakłe, a policzki zapadały się w głąb rozżalonego świata. Żal. Ten żal przypominający roztwór żrącej cieczy, roztopił jego serce. Pozostało mu już tylko myślące ciało, resztki błąkającej się duszy i te zmysły nieprzytomne, wypełnione gęstym i lepkim strachem. Żal rodzi lęk. Lęk paraliżuje życie, rozsadza ruch, zamraża wolę. I nagle ten Ludwik w granatowym płaszczu, jakieś ręce, które pomagają jemu, Pawłowi zajeść ten strach, nażreć się wreszcie do syta, poczuć siebie, smak nareszcie jakiś inny, niż ten cierpki smak najtańszego wina, a przecież przyzwyczajony był do myśli szlachetnych, ideałów wytwornych, niebanalnych słów, wyszukanych dań, po które wyciągnął swoje serce i gdy już miał je w zasięgu swojego rozumu, one pękły. Rozsadziła je myśl. Jedna tylko jedna myśl.
Chwała Mi.
Rozum zatriumfował. Wybrał drogę, która przecież – jako sobie tłumaczył – sama się otworzyła, stanęła przed nim otworem, jak złota brama w baśni. I tylko nie poradził sobie z tą chwałą, która nagle zaczęła szczerzyć na niego złote kły i kpić z tych wartości, jakich wartości, nie pamiętał już teraz, bo coraz bardziej zagęszczały się myśli i płynęły z nurtem szaleństwa. Nałykał się obłędu. Tamtej nocy, po wieczornym wykładzie zdał sobie sprawę z przegranej.
Czy przygotowujesz jakieś plany redakcyjne lub kalendarze publikacji, aby utrzymać regularność i zorganizowanie na swoim blogu? Jak radzisz sobie z wyzwaniami związanymi z terminami i ciągłym dostarczaniem nowych treści?
Fajnego masz bloga i ciekawe w nim treści, czy na serwerze wszystko sie zmieści ? pięknie frazujesz słowa i zmuszasz przy tym do myślenia, tym komentarzem życzę powodzenia 🙂
Czy zdarzyło ci się korzystać z nietypowych miejsc jako źródła inspiracji, takich jak podróże, wydarzenia społeczne czy nawet codzienne spacerki, aby wnieść świeżość do swoich wpisów?
Podziwiam Twoją zdolność do przyciągania uwagi czytelników od pierwszego zdania! Czy mógłbyś podzielić się swoimi technikami dotyczącymi pisania atrakcyjnych nagłówków i wprowadzeń, które skutecznie zatrzymują uwagę?
Nie sposób nie docenić głębokiego zrozumienia przedstawionego tematu. Autor z sukcesem oddał złożoność kwestii, a jednocześnie zdołał uczynić ją przystępną dla każdego czytelnika.
Odczuwam autentyczne uznanie za umiejętność łączenia teorii z praktyką. Twój tekst to nie tylko strumień informacji, ale również przewodnik, który prowadzi czytelnika przez labirynt tematów, zachęcając do głębszego zastanowienia.