Cud

Cuda zdarzają się w międzyczasie – powiedział i odwróciwszy się, odszedł daleko.

A ja zostałem z balastem tych wszystkich rzeczywistości: żony, która mnie zostawiła, pracy, w której czułem się poniżany, pustego mieszkania, siebie samego. Tak, ja byłem największym ciężarem. Trwogą nie do uniesienia. Już nie mogłem, już nie chciałem. Jedyne pragnienie, które mnie wypełniało to wołanie o inny świat, o wytchnienie, o ucieczkę. Jak najdalej od siebie.

Zostałem wysłuchany.

„Gdy wydaje się nam, że nic już nie jest możliwe, rodzi się w nas ufność egzystencjalna. Ścieżka usunęła się nam spod stóp. Oddalili się gdzieś ludzie. Głos ufności mówi nam wtedy: teraz właśnie, gdy nic nie jest możliwe, wszystko staje się możliwe. Głos ten podtrzymuje w nas życie. Jesteśmy jak ptak, który po raz pierwszy wychylił się z gniazda. Ufność jest męstwem tych, którzy uczą się latać”.

(Ks. Józef Tischner, Cierpienie, w: Krótki przewodnik po życiu. Nieznane teksty, Kraków 2017, s. 162-163)

Poczułem ciepło i zobaczyłem światło. Znalazłem się w jakimś długim korytarzu. Słyszałem rozmowy, nie widziałem ludzi. Wydawało mi się, że jestem w tłumie, chociaż nie zauważałem żadnego człowieka. Moje zmysły nie postrzegały tej rzeczywistości w dotąd znany mi sposób. Byłem gdzieś, gdzie wszystko było inne, niż to co było przedtem. Zobaczyłem – zza jakiejś mglistej zasłony – moją żonę, Annę. Leżała na czerwonej kanapie i płakała.
Nagle dostrzegłem jej myśli. Naprawdę, w przedziwny sposób byłem w stanie odczytać myśli Anny. Wypowiadała w swojej głowie słowa żalu: za tym, co dotąd przeżywaliśmy wspólnie. Myślała o swoich wadach, tylko o nich. Przesuwała w swoim umyśle rozmaite obrazy, na których zobaczyłem siebie i ją i nasze dziecko. Wszędzie widziała Wielką Winę.
Dlatego zakładała tę maskę, której tak nie znosiłem. W niej stawała się karykaturą Anny: zimną, niedostępną i pretensjonalną kobietą. A ja zakochałem się w cieple jej uśmiechu i miękkości czułych ruchów.
W tym momencie obraz zniknął i pojawił się inny. Zobaczyłem małą dziewczynkę – Anię w wieku sześciu, może siedmiu lat. Biegła jakąś długą, ponurą ulicą. I krzyczała: „Tato, gdzie jesteś?! Tato, tato! Gdzie jesteś?!”. Wiem, że w dzieciństwie zostawił ich ojciec: ją, jej matkę i brata.
A teraz – z pomocą nieznanego mi zmysłu – doświadczyłem przerażenia. Jakiegoś ogromnego lęku. Tym gorszego, że nie był on moim strachem. Odczułem trwogę Anny. Ktoś włożył we mnie jej doświadczenie. Nie byłem w stanie tego znieść.

Wszystko zniknęło.

Oto znowu ja: Piotr. Jestem w swoim, naszym mieszkaniu. Widzę i słyszę jak dawniej. Tylko rozumiem inaczej.

Moje urojone upokorzenia, moje poczucie wiecznej krzywdy. To „moje”, „moje”, „moje” zaczęło rozpuszczać się w oceanie wstydu.

Teraz – w międzyczasie – leżę obok mojej żony, w której poczęło się Nasze Życie.
Siebie zostawiłem. Na bezdrożu egoizmu. Mocno, bardzo mocno obejmuję rękami powierzone mi ciało.

„Ożywiając w sobie ufność, ufność na miarę dzisiejszej próby, przywołujemy tym samym z odległej przeszłości obraz dobrych rąk, które przyjęły nas przed laty na tym świecie i które nas chroniły, gdyśmy stawiali na nim nasze pierwsze kroki. Skoro już raz były ręce, będą ręce i teraz. Taka jest mądrość życia. Mieć ufność znaczy: w skrytości serca powierzyć siebie tym rękom”.

(Ibidem, s. 166-167)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy