Trzy drogi Teresy. Droga pierwsza: słabość

Jest południe. Teresa wychodzi. Popycha ręką ciężkie drzwi, na których lśni wypolerowana sławą, prestiżowa nazwa wydawnictwa i już jest na ulicy, już w restauracji, gdzie codziennie czeka ten najbliższy, najdroższy człowiek. Ale dzisiaj nie ma nikogo, pewnie jakieś spotkanie się przedłużyło, więc Teresa siada przy marmurowym stoliku, na czarnym krześle, patrzy w lustro i znowu czuje to wędrujące uczucie. Nieprzekładalność tych wrażeń jest nieznośna. Jak wytłumaczyć, opowiedzieć o tym wszystkim, całym tym świecie doznań, które stają się bardziej realne, niż te talerze porcelanowe w żółto-czarne esy floresy, niż kieliszek do wina i nawet własne odbicie w lustrze?

Nic nie może wypełnić niedosytu, który odczuwa wciąż i na nowo. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień coraz dotkliwiej. Tej pustki połączonej z lękiem, z jakimś irracjonalnym niepokojem w dole krtani, czasami w okolicy serca, w rejonach żołądka. Właściwie to wszędzie, w całej tej wewnętrznej przestrzeni, której nie sposób przeniknąć myślami, przemierzyć rozumieniem. Przecież jej życie, życie Teresy jest dobre. To znaczy dobrze zorganizowane. Z Janem i z dziećmi. I wszystko jest poukładane. Cały czas pracy, rozrywek, wspólnego bycia. A jednak czuje jakby trawiła ją choroba. Dzieje się tak, jakby cały ten jej wewnętrzny świat, na który aż dotąd nie zwracała większej uwagi – wymknął się tej uwadze, a teraz domaga się jej z siłą, jakiej nigdy jeszcze nie doświadczyła. To wołanie z głębi siebie samej zwala ją z nóg.
Teresa leży na łóżku. W ciemnej sypialni. Oddycha gęstym, granatowym mrokiem ukwieconym bordowymi różami ciężkich kotar. Próbuje dostrzec sensy zagmatwanych figur zamkniętych w prostokącie obrazu, który zaczyna roztapiać się w łzach spływających nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego. Stara się znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla swojego umysłu, żeby tylko podołać bólowi, który zaatakował już każdą tkankę jej bytu.

7 marca 1572 r., w liście do Marii de Mendoza, święta Teresa od Jezusa pisze:

„(…) Jestem zła na siebie, widząc się, jaką jestem ruiną, i tylko na mszę wychodzę z mego zakątka, bo nie mogę. Od półtora miesiąca dolega mi ból szczęk, który sprawia mi największe cierpienie.
Opowiadam waszej wielmożności o tych wszystkich moich chorobach, żeby mnie nie obwiniała o to, że nie pisałam do waszej wielmożności, oraz żeby wiedziała, że są to łaski jakich Pan mi zawsze udziela, o jakie Go proszę. Zapewne, wydawało mi się niemożliwe, od czasu, gdy tu przybyłam, żebym przy tak słabym zdrowiu i słabej naturze podołała tak wielkiej pracy, albowiem w tym klasztorze jest tak wiele zajęć zwykłych oraz bardzo wiele innych spraw, które nawet poza tym domem zmęczyłyby mnie bardzo, i stąd widzi pani, że wszystkiemu możemy podołać w Bogu, jak mówi św. Paweł. Daje mi On równocześnie słabe zdrowie (czasem się śmieję, że mimo to, wszystko wykonuję), pozbawia mnie spowiednika i zostawia tak bardzo osamotnioną, że nie mam z kim porozmawiać o tych sprawach, żeby sobie ulżyć, ale jestem zdana na swoją tylko przezorność”.

św. Teresa od Jezusa, list do Marii de Mendoza w Valladolid, Avila, 7 marca 1572 r., w: święta Teresa od Jezusa, Listy, z hiszpańskiego przełożył i opracował Jan Efrem Bielecki OCD, Kraków 2008, s. 143–144)

Sen. A we śnie obraz. Uśmiechnięty Anioł. Ten, o którym opowiadała babcia w czasach, gdy Teresa nosiła różowe sukienki, a jej kilkuletnią buzię ozdabiały urokliwe dołeczki w policzkach. Ta kobieta – starsza dama – mówiła o rajskim świecie, w którym spotyka się anielskie istoty i świętych i… Tego, który Jest. Twarzą w Twarz.
W tym sennym wspomnieniu całe dotychczasowe poznanie kruszeje, aby rozsypać się na miliardy drobin, z których tworzą się tumany wielobarwnych pyłów. Mądrość, która zajmuje miejsce dotychczasowej wiedzy wyjaśnia, że ból, którego doświadcza jest… miłosnym spojrzeniem Tego, który jest Jest. Siła Jego wzroku sprawia, że pęka pierwszy mur i oczom Teresy ukazuje się nowa Droga.

c.d.n.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy