Trzy drogi Teresy. Droga druga: ufność

Nic. Tylko ciemność we mnie. Gdzie jestem? Kim jestem?

Od czasu kryzysu, jakiego doświadczyła Teresa minęło wiele miesięcy. W tym czasie jej życie przypominało pogrążony we śnie wulkan, który powoli zaczynał się budzić wydając z siebie bezgłośne jęki w postaci cienkich, ledwie dostrzegalnych strużek dymu. Przed oczyma jej duszy otworzyła się Droga. Na początku Teresie wydawało się, że będzie jak przed laty, gdy była bardzo młoda, pełna entuzjazmu i naiwnej wiary w dobro, w miłość, w radość.
Gdy jednak opadła zasłona jej twarz otarła się o Twarz. Jej wzrok napotkał Spojrzenie, które w to dobro, w tę radość, w tę miłość z czasów młodości tchnęło zupełnie nową siłę. Wymagającą jakiegoś szczególnego zaangażowania z jej strony. I – tak wydawało się na początku – jakiejś formy poznania. Szybko jednak zrozumiała, że wymagany od niej ruch niewiele ma wspólnego z intelektualnym wysiłkiem. Przeciwnie, im bardziej czuła się powalona tą dziwną niemocą – tym szerzej otwierały się drzwi jej serca, przez które wpadało światło. Tak, to na pewno była forma światła, jakiegoś nowego, świetlistego tchnienia przywracającego siły. Wraz z tym doznaniem w jej świadomości rodziła się pewność, że oto – by wejść na tę Drogę – trzeba dokonać…
Zwrotu. Radykalnego zwrotu serca.

„Miłość karmi się ofiarą; im więcej dusza unika zaspokojenia przyrodzonych skłonności serca, tym silniejsze i bardziej bezinteresowne staje się jej uczucie”.

(Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, Dzieje duszy, Kraków 1996, s. 241)

Nic. Ale już coś. Świt za oknem i niema poświata nowego dnia roztapia wrażenia nocy. Nic nie ulega zmianie. Pozornie. Na początku, zmiany pozostają niezauważalne. Nikt z najbliższych, nikt z wąskiego grona przyjaciół nie dostrzega skali niewidzialnych wydarzeń i ich wpływu na Teresę. Widzą tylko zmęczenie, ogromne wyczerpanie, które deformuje jej symetryczną, ładną, ujmującą twarz. Teresa już od roku pracuje nad redakcją nowej książki dla wydawnictwa, więc jej stan nie wzbudza szczególnego niepokoju.

„Taką już mam naturę; strach powoduje, że się cofam, ale wiedziona miłością nie tylko idę naprzód, lecz biegnę…”

(Op.cit., s.182)

Teresa już wie, że aby żyć, musi pozwolić sobie samej odejść. Do tej pory Teresa żyła, po prostu była. Ot, taka sobie raz chłodna, raz letnia, nigdy zimna, nigdy gorąca. Dryfowała, zadowolona z tego pasażerskiego statku, którym płynęła w zwolnionym tempie, z przyklejonym do ciała poczuciem bezpieczeństwa, jaki hojnie ofiarowywały otaczające zewsząd tłumy. Wszyscy tak samo płynący. Z prądem.

Gdy pod wpływem Spojrzenia runął mur, otworzyła się droga wymagająca ufności. Wiary, że oto w jej dłoniach spoczywa dar. Jej miłość pęka i zaczyna rodzić Miłość. I już nie musi płynąć z nurtem tej brudnej rzeki. Ale biegnie, po wodzie, pod prąd – ku Drodze, która zaprowadzi ją aż Tam.

c.d.n.

„Świętość nie jest w tej lub owej praktyce, polega ona na usposobieniu serca, które sprawia, że jesteśmy małymi i pokornymi w objęciach Boga, uznającymi swoją słabość i ufającymi do zuchwalstwa Jego dobroci ojcowskiej”.

(Op.cit., s. 301)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy