Testament starca
Trzydzieści lat temu, o godzinie, którą wskazuje właśnie natrętny zegar, szedłem. Goniłem niezliczoną rzeszę nadruchliwych cyfr, aby spędzać z nimi godziny, dni, całe noce. Spragniony wiedzy i możliwości jakie ona obiecuje zachłannym i pracowitym uczniom – nie poddawałem się zniechęceniu.
Co ja właściwie chcę Wam przekazać? O czym opowiedzieć? O sobie? O moich roztargnieniach, strapieniach, żalach, sukcesach? A czy kogokolwiek to wzruszy? Wymusi jakąkolwiek reakcję? Oprócz obojętności i ledwie widocznego drgnienia warg? Takiego ich pogardliwego wydęcia. A może uśmiechu pobłażania? Albo nawet grymasu życzliwości dla słów sławnego niegdyś mężczyzny, dzisiaj już starca.
Chcę w zaledwie kilku zdaniach przekazać Prawdę. Wyobraźcie sobie, że dostrzegłem ją dopiero teraz. Ja, starzec o martwych nogach, ale wciąż żywym umyśle oddychającym miliardem myśli na sekundę.
Otóż ja, ten starzec, niegdyś młody, zdolny i obiecujący wynalazca, pracowałem z liczbami. Traktowałem wszystkie te obliczenia, wzory, matematyczne dowody jak żywe istoty. Spędzaliśmy wspólnie godziny, całe dnie, czasami długie noce otulane unikalnym blaskiem świtu. Z moich matematycznych relacji rodziły się rozmaite możliwości. Nowe rzeczy, tak zwane cuda techniki. Sprzedawałem te moje zmaterializowane myśli. Potem uczyłem innych jak je wyrabiać. A potem spotkałem Sarę. I teraz chcę Wam zostawić mój testament. Dwie wersje krótkiej opowieści:
Wersja pierwsza:
– Poczekaj, daj mi czas! – woła z rozpaczą.
Sara jest zachwycającą kobietą. Twarz ma delikatną, promienną, barwy mlecznej i śniadą zarazem, jakby stworzona była z dwóch rodzajów gliny. Kasztanowe włosy ozdobione pasmami złotych kosmyków błyszczą w śródziemnomorskim słońcu. Ogromne, niebiesko-zielone oczy odbijają powierzchnię oceanu, na brzegu którego stoi jej dom, a w nim dzieci i… Ubrana w zwiewną sukienkę wygląda powabnie, a zarazem majestatycznie, jak posąg starożytnej bogini ożywiony tajemniczą mocą.
Dlaczego tak krzyczy?
Bo właśnie opuszcza ją mąż, a ona musi zdążyć na pociąg. By dotrzeć na konkurs. Otworzono przed nią drzwi do świata wielkich szans i rozległych sal, braw, może owacji na stojąco, spojrzeń uwielbienia, zajmujących i nużących dyskusji…
Sara widzi jednak, że oto stoi przed szczeliną pękniętej na pół rzeczywistości. Wydobywa się z niej światło, dominuje w nim odcień granatu, z którego wystaje cierń czarnej nocy. Pomimo wszystkich uczuć, płaczu dzieci, które nie chcą zostawać z tatą w jego nowym domu i na przekór głosowi, który wydobywa się ze środka samego środka… Wyjeżdża.
Pociąg pędzi bezgłośnie. Sara spogląda na siebie zza zasłony zamkniętych oczu. Obrazy przelewają się jeden za drugim. Widzi taras i piasek i ślady stóp. Twarze i odbijające się w kawie pieszczoty. A potem drzewa, które szumiały tak kojąco, gdy małe rączki ich dzieci jedna po drugiej słały pocałunki.
Aż do wtedy, gdy cudze spojrzenie przemknęło przez ich zbudowany na piasku dom. Stało się to tamtego wieczoru, gdy odwiedziło ich liczne grono znajomych. Byli bezbronni. Wydawało się, że czas tylko czeka, by skrzyżować te spojrzenia, a potem spleść dwie cudze historie, których owocem będzie śmiertelna rana. Której ofiarą stali się oni.
Dlaczego? Bo byli nadzy, nie osłonięci, nie scaleni, sami na tym froncie światowych wojen. Tak. Najpotężniejsze boje rozgrywają się na polach bitew o miłość, która zmieszana z pożądaniem staje się karykaturą samej siebie. W koronie uczuć, w szacie emocji oddaje się na pastwę zdrady.
Sara poczuła mdłości. Wszystkie te myśli kłębiące się w rejonach jej sumienia były jak dzikie ptactwo rozdziobujące z okrucieństwem każdy skrawek jej serca.
Wersja druga:
– Poczekaj, idę z tobą! – woła z wdziękiem.
Sara jest zachwycającą kobietą. Twarz ma delikatną, promienną, barwy mlecznej i śniadą zarazem, jakby stworzona była z dwóch rodzajów gliny. Kasztanowe włosy ozdobione pasmami złotych kosmyków błyszczą w śródziemnomorskim słońcu. Ogromne, niebiesko-zielone oczy odbijają powierzchnię oceanu, na brzegu którego stoi jej dom, a w nim dzieci i… Ubrana w zwiewną sukienkę wygląda powabnie, a zarazem majestatycznie, jak posąg starożytnej bogini ożywiony tajemniczą mocą.
Dlaczego tak krzyczy?
Bo właśnie podjęła decyzję. By pozostać. Otworzono przed nią drzwi do świata wielkich szans i rozległych sal, braw, może owacji na stojąco, spojrzeń uwielbienia, zajmujących i nużących dyskusji… Ale ona wie, że tutaj, w tej małej wiosce nad Oceanem jest przyszłość.
Sara widzi scalającą się przed jej oczyma rzeczywistość. Wydobywa się z niej światło, dominuje w nim odcień czerwieni, z której wyłania się blask wschodzącego dnia. Pomimo wszystkich uczuć żalu i tęsknoty, na przekór głosowi ambicji, który wydobywa się ze środka samego środka… Zostaje w domu.
Sara spogląda na siebie zza zasłony zamkniętych oczu. Obrazy przelewają się jeden za drugim. Widzi taras i piasek i ślady stóp. Twarze i odbijające się w kawie pieszczoty. A potem drzewa, które szumiały tak kojąco, gdy małe rączki ich dzieci jedna po drugiej słały pocałunki.
Aż do wtedy, gdy cudze spojrzenie przemknęło przez ich zbudowany na niezłomnej, szarej skale dom. Stało się to tamtego wieczoru, gdy odwiedziło ich liczne grono znajomych. Wydawało się, że czas tylko czeka, by skrzyżować te spojrzenia, a potem spleść dwie cudze historie, których owocem będzie śmiertelna rana. Której ofiarą staną się oni. Ale czas był po ich stronie.
Dlaczego? Bo byli mocni, osłonięci, scaleni na tym froncie światowych wojen. Tak. Najpotężniejsze boje rozgrywają się na polach bitew o miłość, która zmieszana z pożądaniem staje się karykaturą samej siebie.
Sara poczuła ulgę. Wszystkie te myśli kłębiące się w rejonach jej sumienia były jak mgła, którą rozświetlił promień z wysoka.
Sara to moja żona.
Chciałem Wam opowiedzieć o nas, o domu zbudowanym na szarej, niezłomnej skale. O naszej wersji historii, która – za czasów tego świata – zawsze może mieć swój rewers.
Dedykuję Wam drugą wersję tej nieco egzaltowanej historyjki, która ubrana w ciało realnych zdarzeń, prowadzi do życia. A życie jest tam, gdzie pomiędzy nią a nim jest święty dotyk Miłości z wysoka.