Kim jesteś?
„Bo przecież się można zatracić, oszaleć i zabić serce
Co w piersi tak mocno bije szalone i nierozumne
Na pale gnuśnej niemocy spragnione czynu wbić ręce
I myśli, co rwą się do lotu, nieokiełznane i dumne
Można się pełnym życiem jak szklanką wina zachłysnąć
W tej wiecznej zamieci bólu, w mrocznej udręce cierpienia
I zamglonymi oczyma patrzeć, czy sny się jeszcze nam wyśnią
Po tysiąc razy w życiu możemy żywi umierać”.
Grażyna Chrostowska, P.
Jestem. Ludzie oglądają mnie na obrazkach. Widzą co jem, co piję, w co się ubieram. Śledzą moje westchnienia, czytają każdy gest, wypatrują zmian i nowości. Zaglądają przez okna swoich smartfonów do mojego ja.
Pozwoliłam im na to. Stworzyłam się na obraz i podobieństwo moich zaprzeszłych marzeń. Jestem taka, jaka chciałam być. Detale tych wszystkich obrazków tworzą mapę, na której widzę znajomą twarz.
Kim jestem?
Która ja to ja?
Stworzyłam się z pięknych zdjęć, urzekających słów, starannie wyselekcjonowanych fragmentów prozy mojego życia.
Oni widzą to, co istnieje zaledwie parę sekund, może minut. I układają wiersze w swoich głowach zagryzając wargi w zazdrosnym zachwycie.
„A ja nie nadążam, nie jestem, nie będę. Taka…” – myślą kobiety czytelniczki, podglądaczki obolałe ze wstydu. Że nie dogonią, że nie tak żyją – nie tak pięknie, radośnie i wzorowo.
Kim jestem?
Tą fikcją budowaną z iluzji chwil, momentów?
Przechodzę przez most. Mijam latarnię i plażę. Jestem znużona, a oni klikają w twarz pełną wdzięku. Jestem samotna, a oni uwielbiają kobietę otoczoną tłumem twarzy. Podziwianych, szanowanych. Jak ja. Ja. Ja. Które istnieje na wyciągnięcie telefonu. Bo żadna cudza ręka już od lat nie dotknęła mojej. Przyjacielski uścisk, miłosne otarcie skóry o skórę. W ciszy, w spokoju oddalenia. Nie istnieje.
Nie jestem?
Nie jestem. Tylko stwarzam.
Pewnego wieczoru zaproszono mnie na przyjęcie. Ustawiono krzesło niby tron. Zasiadłam, a wtedy moje oczy dostrzegły dziewczynę. Młodą, bardzo zgrabną, ubraną w prostą, niebieską sukienkę. Miała może ze dwadzieścia dwa, trzy lata. Włosy do ramion. Lekko falowane. Chodziła między stolikami, była kelnerką. Jej oczy się śmiały. Jej twarz – świeża, młoda i ładna – wywołała we mnie lęk. Poczułam jak kurczy mi się żołądek, jak dławię się własną śliną, jak chowam twarz dłoniach, by ukryć słone łzy. Dziewczyna wyszła. Widziałam jak idzie zanurzając stopy w mokrym piachu. Widziałam beztroskę jej ciała i myśli. Widziałam jak się uczy, tańczy, czyta. Widziałam ją w jego dłoniach. Widziałam wszystkie słowa szeptane pomiędzy ich światami. Aż wreszcie dostrzegłam i to: biały papier. Gratulacje. Z Akademii. Dziewczyna zdjęła niebieską sukienkę i kupiła tuzin czerwonych płaszczy. Zaszczytów nie było końca.
A tam, na brzegu zakołysała się łódź. Pusta.
Idę raz jeszcze po własnych śladach. Czerwone płaszcze gubię po drodze. Szaleńcy biegną po nich jak po czerwonym dywanie. Myślą, że to szczęście.
Tęsknię. Za moją niebieską sukienką.
A na brzegu kołysze się łódź. Pusta.
A tam, na wyspie, w oddaleniu – stoi dom. Widzę kobietę ubraną w liliową sukienkę. I jego. Jak dotyka, dotyka, dotyka. Nie mnie, bo ja już nie istnieję. Widzę kobietę, której ja rozlało się po ścianach domu na wyspie. Po ogrodzie. Po świecie tak małym, jak główka od szpilki. A jednak. Wystarczająco prawdziwym.
Kim TY jesteś?