Ostatnia podróż ich wspólnego bycia

Odrętwiałe ciało zaczęło domagać się odpoczynku i ciepła, jakiejkolwiek formy pocieszenia. W pokoju było cicho, zielone kotary oddzielały ten świat od rzeczywistości, w której wszystko musiało mieć swój logiczny układ, sens, porządek. Tutaj, w zielonym pokoju można było pozwolić sobie na bezład. Szarą powierzchnię podłogi zdobiły brązowe plamy, ślady po kawie pitej o czwartej nad ranem. Tutaj, w chaosie i nieładzie rzeczy porzucanych w pośpiechu rodziły się cuda i materializowały marzenia. Adama, który tam, na zewnątrz siedział za biurkiem ważnej instytucji i spełniał powinności wzorowego urzędnika. Na ukwieconym poduchami materacu spała Hania, jego żona. Tutaj, w zielonym pokoju był cały jego świat. Metalowe kulki kręciły się wokół własnych talii sycąc się zwycięstwem praw materii. Cóż, precyzja i logika z jaką Adam zaprojektował ten dom była godna… wszystkiego: podziwu, wielkich pieniędzy, społecznego uznania.

Sąsiad, czterdziestoletni pan Grzegorz właśnie opuścił próg swojego domu. Zatrzasnął lekko żółte drzwi. Jego kundel podążał za nim z werwą atlety naznaczając teren swoim psim zapachem, za którym niosła się zwierzęca gloria, znana w psim światku aura władzy. Gdy Grzegorz mijał dom swoich sąsiadów, zawsze odczuwał ten sam ucisk umysłu, jakby nagle dostawał skurczu myśli. Było to zupełnie mimowolne, niezamierzone i irytujące uczucie swoistej wrogości. Dlaczego? Zadawał sobie to pytanie poranek po poranku, dręczył się i szamotał z powodu wulgarności swojego emocjonalnego odruchu. Dzisiaj było jednak inaczej. W okolicy mostka odczuł… Ulgę. Ogarnął go radosny wręcz nastrój, na kilka sekund popadł w prawdziwy entuzjazm. Cóż. Piękna Hanna umiera. Tak, ona umiera. Jest już tylko cieniem, śladem, zbliża się do nicości. Gnijący przez te wszystkie lata wrzód zazdrości – pękł. Teraz, gdy zrozumiał, że już nie będzie tego domu, a w nim: jej i jego. Teraz poczuł się wolny.

Adam wyciągnął walizkę z szafy i zaczął pakować swoje rzeczy. Zabrał ubrania Hanny. Z szuflady wyjął cztery nowe zeszyty i pudełko przyborów do pisania. Obok położył kieszonkowe wydanie Biblii. Z półek uginających się pod ciężarem wypchanych ludzkimi myślami książek nie zabrał nic. Ze szklanych szaf ozdobionych rzeźbami Hani nie wziął ani jednej figury.

Kawa zaczęła przyjemnie bulgotać, a jej zapach wdarł się już we wszystkie szczeliny poranka. Hania przewróciła się na drugi bok, sprawiło jej to niepojętą trudność – bolał ją już każdy skrawek ciała. Skóra zaczęła pękać, od kilku dni przypominała wysuszoną tropikalnym słońcem skorupę ziemi. Jak we mgle, w szarej ramie sypialnych drzwi, zobaczyła Adama. – Nie śpisz? Pracowałeś do rana… – Nie. Nie śpię. Jestem gotowy.

Samochód był przygotowany, walizki ocierały się o swoje własne, chropowate powierzchnie podróżnych ciał. Hanna i Adam. Wyruszyli przed siebie. W ostatnią podróż ich wspólnego bycia. Ukryli się za ścianą zielonych liści. Jak wtedy. Te same chmury przyglądały się ich słowom wypowiadanym półgłosem. Ten sam zapach morskiego odpływu rozlewał się po ogrodzie. Ten sam letni dom i te same drzewa. Inna historia. Przeszłość wypełniona gwarem codzienności, powinnościami, dziećmi wrosła w te kamienie, strawiła ich wspólną pamięć tracąc teraz swój rozpęd, zwalniając, ustając. Obecnie ich dzieje stały się ciszą, upragnionym ramię-w-ramię, celebracją jakiegoś końca, cokolwiek on oznaczał. Przyszłość była policzalna, szczera aż do granic bólu, dlatego – chwytając swoje dłonie, tuląc wzajemnie swoje dusze – weszli w nią ekstremalnie mocno.

Hanna żyła jeszcze 34, Adam 4573 dni.

*

Hania siedzi przy dębowym biurku wyrastającym ze stromej skały. Przed sobą widzi morze, którego woda błyszczy, wiruje, tańczy wspólnie z jakimiś rybo-ptakami o turkusowych piórach. Nad jej głową szumią rozłożyste liście wielkiego drzewa, potężnej rośliny pachnącej migdałami. Z gałęzi sypie się srebrzysty pył orzeźwiający umysł, kojący jego myśli. A myśli są wszędzie. Przypominają mydlane bańki, widzialno-niewidzialne, uchwytne w locie, zaraz jednak pękające – jakby nie chciały dać się przeniknąć dotykowi, zagarnąć istnieniu. Adam majsterkuje, a ludzie wędrują przechodząc przez ich ogród i domostwo jak przez ciepłą, mleczną mgłę. Gdy spogląda na horyzont, dostrzega Ziemię. Widzi wiele przestrzeni jednocześnie, dostrzega własne dzieci i wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek przekroczyli próg jej serca. Teraz pisze listy opisując ich potrzeby, ich walki, troski, zmagania i bóle. Gdy o zmroku przychodzi Anioł, oddaje mu te wszystkie sprawy ubrane w materię pisma. Wstaje i opiera się o skrzydło swojego Posłańca. W nieodczuwalnym międzyczasie stają przed Tronem.

Każde dotknięcie dobra i zła istnieje po to, żeby poznać. Doświadczenie jest początkiem rozumienia. A owocem zrozumienia może być mądrość. Czasami trzeba się pospieszyć. Zwłaszcza, gdy ziemski czas kurczy się i roztapia. Pracy jest niezmiernie dużo, a dobro oddane we właściwe ręce i słowa skierowane do właściwych uszu mogą zmienić wiele, bywa, że – wszystko.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne wpisy