Szczęśliwy mąż
„Szczęśliwy mąż,
który nie idzie za radą występnych,
nie wchodzi na drogę grzeszników
i nie siada w kole szyderców,
lecz ma upodobanie w Prawie Pana,
nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą.
Jest on jak drzewo zasadzone nad płynącą wodą,
które wydaje owoc w swoim czasie,
a liście jego nie więdną:
co uczyni, pomyślnie wypada”. (Ps 1, 1-3)
Dzisiaj
Nad brzegiem szarej rzeki błękitne liście poruszane tchnieniem czasu, drżą. Słychać plusk przelewającej się ciszy. Szmer bytów niewidzialnych zachęca mnie do odpoczynku. Jestem zmęczony, bywam stary. Pokrzepia mnie myśl, że jeszcze tylko kilka ruchów klepsydry i… doświadczę pełni swojej młodości. Pójdę tam, skąd wyszedłem, chociaż moja pamięć nie pamięta. Zrzucę z siebie brudny płaszcz wiecznej teraźniejszości.
Widzę przed sobą plecy sklepikarza, który pochyla się, by podać mi puszkę zielonego groszku. Przez sklep przebiega jego myśl, ostra i chciwa: – znowu ten włóczęga, dziad stary, rodzaj nijaki, czego chce ode mnie, puszkę by chciał, znowu puszkę fasoli, groszku czego tam jeszcze. Wychodzę i strzepuję z siebie trujący pył. A jednak się nim zachłysnąłem, jednak pali mnie żar pychy w płucach. A myślałem o sobie, że jestem już odporny, że bruzdy na moim czole zastąpiły bruzdy wyćwiczonej w pokorze duszy. Gdzie tam… Ona nadal puszy się, parska i piszczy na widok złego słowa spuszczonego ze smyczy.
Pół wieku wcześniej
Ulica jest mokra, czarny bruk zdobią kałuże bez serca. Z nieba leje się mrok, spada na mnie lepka złość na samego siebie. Zginam się w pół, kurczę w sobie. Uderzenie było niespodziewane, a ciało zareagowało po swojemu. – Przepraszam, przepraszam – słyszę przecedzone przez zęby, kobiece przepraszam. Cierpkie, szorstkie i zimne. I dostrzegam twarz. Te oczy nie są ani cierpkie, ani szorstkie, ani zimne. Chcę, żeby były moje. Wtedy jestem jeszcze młody, bardzo zachłanny. Dlatego biorę te oczy w posiadanie. Nie pytam. Biorę.
Wchodząc do mieszkania potykam się o rzeczy. Przedmioty bez biografii, przypadkowe byty rozrzucone w pośpiechu, kolorowe i natchnione, osobliwie bezduszne. A jednak kocham te rzeczy. Kocham je? Oddaję się w niewolę ich drewnianych ciał bez serca. Gdy ich dotykam, gdy dłoń przylega do chropowatej powierzchni, czuję ciepło ich właścicieli. Synów-posiadaczy tych twardych wagonów, statków i samochodów. Moich synów. Wchodząc do salonu, przekraczam próg rzeczywistości, znikam w tłumie myśli miękkich i jasnych. Czym jest ta mojość? Czy mogę przywłaszczyć sobie innego? Żonę, synów? Czy oni są moi? Gdy na przyjęciu pojawiam się w czarnym fraku, gdy wychodzę i mówię: – Oto moja małżonka, moi synowie. Czy mam prawo? Czy mam prawo odzierać ich z siebie, z tych wszystkich lat, w których wspólnie dotykaliśmy czasu i jego dóbr? Oni mówią: – tak, jesteśmy twoi, wszyscy z ciebie. A ty z nas. Słusznie. Ja z nich. Bo tylko w tym, co nasze, co moje i jej i ich, tylko w tym można doświadczyć ja.
Wyszedłem z siebie. Tylko inna twarz może sprawić, że człowiek może wyjść z człowieka. Ja ze swojego ja. Uderzenie, które powaliło mnie wtedy na kolana i odebrało mowę sprawiło, że zaistniała całość i objawiła się odrębność.
Dzisiaj
Nad brzegiem szarej rzeki błękitne liście poruszane tchnieniem czasu, drżą. Słychać plusk przelewającej się ciszy. Szmer bytów niewidzialnych zachęca mnie do odpoczynku. Jestem zmęczony, bywam stary. Pokrzepia mnie myśl, że jeszcze tylko kilka ruchów klepsydry i… doświadczę pełni swojej młodości. Kładę się na ciepłej trawie. Jesteśmy tutaj razem, chociaż oni, moi synowie zdołali przekroczyć już horyzonty, o których ja w ich wieku nawet nie śniłem. A ona, jej oczy widzące już inne światło, jest tu ze mną. Razem doświadczamy ciepła trawy. Jej ciało w moim ciele. Dusza w duszy. Znowu razem.
Bardzo fajnie wyłumaczone. Pozdrawiam 😉
Dziękuję. Serdeczności:-)
Trzeba mieć wytrwałość i wiarę we własne siły Twój portal jest tego przykładem. Trzeba wierzyć, że człowiek jest do czegos zdolny i osiągnać to za wszelka cenę!.
Czytam i czytam, oczy przecieram i prawie nie wierze… ten tekst robi wielkie wrażenie mówię Ci szczerze 🙂