Zaraza
Na czerwonych dachach odpoczywają ludzie. Istoty zmęczone swoimi rodzinami, dziećmi, pracami. Mężczyźni i kobiety zajęci klikaniem w czarne klawiatury – wrota współczesnych zaświatów. Zdruzgotani, wypaleni, sfrustrowani. Ludzie, których wnętrza sprowadzone zostały do mięsa narządów i skórnej obudowy. Zamknięci w nowoczesnych obozach duchowej zagłady. Podłączeni pod kroplówkę głównego nurtu medialnych ścieków. Wyszli na dachy swoich domów, by zapomnieć, spojrzeć w niebo zasłonięte chmurami smogu. Jeszcze raz uzmysłowić sobie istnienie zmysłów.
Na czerwonym dachu widzę kobietę. Siedzi na zielonym kocu. Obok niej mężczyzna z książką rozdrzemaną pomiędzy jego spojrzeniem a szorstkimi dłońmi. W owalnej ramie okna na pierwszym piętrze dostrzegam trzy małe główki roztopione we śnie. Rodzina. Jedna z niewielu w tej okolicy, jedna z ostatnich zamieszkałych w tej przystani czasu już przeszłego. Teraźniejszość pożarła takie rodzinne wybryki natury, kulturowe osobliwości. Hanna i Karol. Kobieta i mężczyzna. Żona i mąż.
Kobieta wstaje, muska dłonią czarną gęstwinę włosów swojego męża. Ma na sobie sukienkę, na której dostrzegam soczyste, winne grona. Jej jasne, upięte wysoko włosy odsłaniają kark i eksponują oczy. Te oczy – one przykuwają moją uwagę. Dawno już nie widziałam takiego sposobu patrzenia. Widzącego niewidzialne. Wiem, że to zielone spojrzenie dostrzega moją obecność. Co więcej, wierzy we mnie. Większość tych odpoczywających na dachach istot nie posiada już tej zdolności. Nowi ludzie – rzesze wyczyszczone z pamięci o tym co ludzkie i Boskie.
Hanna
Otóż Hanna wierzy. Patrząc mi prosto w oczy, utwierdza się w prawdzie. Zdecydowanym ruchem dłoni otwiera szklane drzwi tarasu. Wchodzi do mieszkania potykając się o próg. Szybkim krokiem zdąża ku sypialni. Dochodzi do biurka i otwiera szufladę. Widzę, jak wyjmuje z niej pokryte ściegiem pisma arkusze. Zbliżam się do niej, dotykam jej ramienia, jedna z kartek upada na podłogę. Hanna wie, że jestem przy niej, wzrusza się. Podnosi tę białą powierzchnię wypełnioną po brzegi myślami. Siada na krześle i pisze. Wierna wierze. Że oto stanie się i ludzie zamknięci w przekonaniach o porządku tego świata wyjdą jednak z więzienia iluzji. Trzeba milczenia, z którego zrodzi się właściwe działanie. Wprost z łona Mądrości. To będzie kosztować. Ale się stanie.
Hanna widzi to, co widzimy my wszyscy – niewidzialni obecni.
Współczesne domy zamieniły się w obozy. Luksusowe obozy XXI wieku. Z wszelkimi udogodnieniami w pakiecie. Przyjemnościami dostępnymi na wyciągnięcie cyfrowej ręki. Jednak gdy tylko otworzysz drzwi do piwnic, gdy przypadkiem zajdziesz na strychy tych domostw, poczujesz odrażający zapach. Swąd rozkładającej się duszy jest silny, przenika przez ściany.
Po drugiej stronie prawdy istnieją domy-widma, ruiny bez nadziei na przyszłość. Budynki zamieszkiwane przez ofiary systemu. Męczenników wydanych na pożarcie biedzie. Zniszczonych, zawładniętych przez nędzę i jej wszechobecny jad. Złe ubóstwo jest jak pleśń, która zawłaszcza wszystkie połacie domu nie szczędząc nawet człowieka. Tym światem rządzą paradoksy i skrajności.
Podczas gdy Hanna pisze, Karol idzie do pracowni. Wyrabia talerze, miski, kubki, wazony, garnki. Bezcenne naczynia. Dla mieszkańców domów-widm. Jedni pieką dla nich chleby, inni dostarczają jaja i warzywa. Są tacy, którzy hodują kury, kozy, świnie, krowy. Wszyscy współpracują. Poza systemem. Poza tym światem. W ten sposób pomaga się tym, którzy mają mniej siły.
Karol
Karol podchodzi do Hanny. Dotyka jej karku zostawiając na powierzchni skóry ślad niebieskiej farby. Odcisk ciała. Odprysk myśli. Daje czas swoim dłoniom. Rysuje niebieskie fale. Na czarnym tle sukni, na porcelanowej bieli pleców. Na miękkim płótnie brzucha. Ciało w ciało, dusza w duszę. Rozkosz współodczuwania.
– Co jest w Tobie czego nie ma we mnie?… – pyta ona.
Nie wiem co jest we mnie czego nie ma w niej.
– Dlaczego nieustannie i wciąż od nowa i coraz mocniej odczuwam ten skurcz w okolicach serca? To roznamiętnione drżenie? Przecież już tyle czasu. Ciało w ciało. Dusza w duszę. A ja wciąż i od nowa i mocniej i głębiej.
Próbuję jej odpowiedzieć. Sam jestem ciekaw. Co jest we mnie czego nie ma w niej? Ten sekret, ta tajemnica, która nas scala, zabudowuje tę szczelinę naturalnego podziału na dwa istnienia? Wszystko dla ciebie. Nic dla mnie. Nic z ciebie. I nic ze mnie. To jest poza nami, a zarazem w nas. Poza słowem. Poza działaniem. W pragnieniu. W łagodnym i czystym, milczącym wołaniu o siebie nawzajem. W Duchu naszego Stwórcy.
– Napijemy się kawy? Mocnej, czarnej. Pytam, chociaż znam odpowiedź. Zawsze pijemy kawę w czasie, gdy zmęczone ciała domagają się pocieszenia. Ciepło ciała i kawy. Zapach Hanny. Patrzymy przed siebie widząc na horyzoncie świat. Przeczuwamy katastrofę i nową erę. Widzimy zniszczone domy i spełniające się obietnice. Przestrzenie wypełnione ludźmi, wśród których dominują dzieci. Są i starcy. Palimpsest. Ta nowa czasoprzestrzeń nakłada się na stare dzieje. Chociaż te ostatnie wciąż jeszcze trwają. A jakby już nie istniały.
Karol i Hanna
Wychodząc z domu zabieramy ze sobą wszystkie narzędzia: rzeczy do rozdania, jedzenie, słowa i gesty, które mogą się przydać. Zbiegamy po schodach. Trzymamy się za ręce, śmiejemy, patrzymy jak schody kruszeją pod naszym ciężarem. Znowu odłamki. Odpryski kamienia, kurz, zieleń ścian schodowej klatki. To wszystko oznacza, że żyjemy, że jeszcze możemy działać, biec, coś zrobić. Jest w nas prawda. Czasami nieudolna, ale bardzo zawzięcie walcząca o życie.
Pada deszcz, to nic. Tym bardziej.
Idziemy.
Patrzymy w oczy tej chorobie. Widzimy zmurszałą twarz przyjaciela, czujemy zimno i niepokonany upał, które tlą się w ciele. Przytulamy dłonie domagające się kapitulacji. Beznadziejne już serce.
To jest mrok i to jest ból tego czasu.
Dlatego siadamy obok, wyjmujemy z plecaka kolorowy dzban i wypełniamy go miodowym napojem. Dlatego mówimy i śmiejemy się. Dlatego zdobywamy się na odwagę sprzeciwu wobec wszelkim zniechęceniom i bezsiłom. Dlatego jesteśmy razem.
Jest to czas, kiedy samotność musi zostać pokonana współistnieniem. Gestem współbycia.
„Milczenie umacnia naszą słabość. Milczenie uzbraja nas w cierpliwość. Milczenie w Bogu przywraca odwagę.
Gdy jesteśmy zniszczeni, upokorzeni, zniesławieni, obrzuceni oszczerstwami, zachowajmy milczenie. Ukryjmy się w świętym grobie naszego Pana Jezusa Chrystusa, z dala od świata.
Potęga oprawców nie ma już wtedy żadnego znaczenia. Zbrodniarze mogą wszystko zniszczyć z wściekłością, ale nie można się włamać do milczenia, do serca i do sumienia człowieka. Bicie milczącego serca, nadzieja, wiara i ufność pokładana w Bogu pozostają niemożliwe do zdobycia. Na zewnątrz świat zmienia się w pole ruin, ale we wnętrzu naszej duszy, w największej ciszy, Bóg czuwa. Wojna, barbarzyństwo i pochody okrucieństw nigdy nie pokonają obecnego w nas Boga.”
Kard. Robert Sarah, Nicolas Diat, Moc milczenia. Przeciw dyktaturze hałasu, Przełożyła Agnieszka Kuryś, Warszawa 2017, s. 224
–